Tym razem znów pochylę się nad projektem wyjątkowo świeżym - na tyle, że informacji w sieci na jego temat krąży naprawdę niewiele. Chociaż nie, inaczej: co nieco o zespole można wyczytać, ale ze względu na jego względnie niewielki staż, nie odnajdzie się tych informacji w zbyt wielu mediach, nawet tych bardziej podziemnych. Mowa o założonym w 2022 roku zespole Phantom Blade, który w tym roku wydał swoje pierwsze studyjne świadectwo działalności - album "Knife Scars". Metryczka to jedno, ale jeśli chodzi o postać Phantom Blade, najwięcej danych niewątpliwie przekaże zawarta na krążku muzyka.
Gdy pierwszy raz ujrzałem okładkę, uznałem że prezentuje się ona całkiem obiecująco. Jednocześnie można w niej dostrzec jasne sugestie odnoście zawartości samej płyty. Może jakiś death metal? Albo surowy black metal? Prawda leży bliżej tej pierwszej opcji, przy czym też nie mamy tutaj do czynienia z konkretnym wyidealizowaniem gatunku, lub nadmiernym jego eksponowaniem. Mało tego, powiedziałbym że death metal jest tutaj w zasadzie... tłem. "Knife Scars" to materiał pozbawiony zarówno prymitywnej, rzeźniczej sieki, jak i precyzyjnych, dźwiękowych gradobić, po których nie ma już za bardzo czego zbierać. Żeby było jeszcze ciekawiej, nie bije z niego nowoczesność, brakuje tu upiększaczy. Tych spod znaku "modern", gdyż występuje tutaj pewien czynnik łagodzący, który w kontekście całości ma olbrzymie znaczenie: mianowicie album kipi melodiami. Ale to takimi melodiami, że bardziej podciągnąłbym je nawet trochę pod nurt heavy. Ale tu doprecyzuję: chodzi mi głównie o ich charakter, bo brzmieniowo to tym riffom momentami bliżej do black metalu.
Co z tego wynika? Wynika tyle, że trudno doszukać się tu jakichkolwiek elementów, który mogłyby choć trochę ostrzej obchodzić się ze słuchaczem. Niby obecne są przeszywające riffy, gęsta i całkiem rozbudowana perkusja (stanowiąca spory atut albumu), oraz szorstki, nieco chropowaty i jednostajny growl, ale... agresji nie ma tu za grosz. Brutalność, soniczna przemoc, przysłowiowy łomot bez żadnej litości wobec słuchacza - tego tutaj brak. I nie chodzi tu o to, że album jest w taki czy inny sposób źle zagrany, tylko nie mogę się oprzeć wrażeniu, że całość została przesadnie załagodzona. Dobry, melodyjny death metal jest sztuką, do której jednak niełatwo dotrzeć. Łatwo za to z pierwiastkiem "melodyjny" przedobrzyć. Ale "Knife Scars" akurat pozbawiony jest kiczu, czyli największej bolączki zespołów grających do przesady wysublimowany melodeath. Wizja muzyków nie objawia się instrumentalnym prześciganiem się nawzajem, a to w tym przypadku ważny plus. W zamian wkradła się jednak niestety pewna generyczność.
Na albumie znajduje się dziewięć numerów, w tym intro zatytułowane "Beginning" - klimatyczne, dosyć enigmatyczne, sprawnie wprowadzające w nastrój. Cała reszta to już granie wpasowujące się w moje wcześniejsze słowa. Nie ma tu za bardzo do czego się przyczepić, ale jakimś dreszczykiem emocji podczas odsłuchu bym nie pogardził. Moje ciało z jakiegoś powodu w ogóle nie reagowało na dźwięki serwowane przez Phantom Blade. Może po prostu za dużo naobiecywałem sobie okładką - tak czy inaczej, nie mogę odmówić muzykom umiejętności czy też braku konsekwencji, z tym że przydałoby się tu to mityczne, legendarne "coś'. Trudno je zdefiniować, zwłaszcza że każdy postrzega je zgoła inaczej, więc jestem przekonany że do niektórych taka wizja energicznego, choć dosyć ugrzecznionego metalu przemówi. Energia daje się wyczuć bez żadnych trudności, tempo podtrzymywane jest na wysokim poziomie. Z tym że to są głównie suche fakty, a indywidualizmu (zarówno w tworzeniu, jak i interpretowaniu) nie ma sobie co odmawiać.
Album ma swoje momenty: "Beyond the Illusions" ukazał mi parę riffów, które zdawały się głośniej i częściej podkreślać swoją obecność. W niektórych przypadkach moją uwagę przykuły końcówki: mowa o kompozycjach "Blindly Follow", gdzie główną rolę pełni charakterystyczna, rzeczywiście dobra linia basu, oraz o ostatnich kilkudziesięciu sekundach numeru "The Echoes of Decline", o których mógłbym właściwie powiedzieć, że to najlepsza i najlepiej zapadająca w pamięć część albumu - tu dają o sobie znać przede wszystkim znakomite gitary, zmyślnie się ze sobą uzupełniające. Z tym że to tyle - reszta jakoś przepłynęła przez moją głowę i więcej śladów w niej nie zostawiła. Ale pochwalić muszę jeszcze brzmienie, którym cały materiał się broni - w tym przypadku brak surowości i brutalizmu zdaje się sprawdzać. Czysty, przestrzenny dźwięk, w którym instrumenty tworzą spójną całość, niejako podkreśla postać albumu i stanowiłby on jeszcze większą przewagę, gdyby wcześniej pójść nieco innym torem.
Jeśli Waszym priorytetem jest zabójcza precyzja w połączeniu z dusznym klimatem i agresywnym nastawieniem, które szybko przeradza się w czyny, poszukajcie czegoś innego, bo tu nie za bardzo macie czego szukać. Kluczowym pierwiastkiem w przypadku "Knife Scars" są właśnie te melodie - niby rozmaite i wyraźne, ale... czy są przy tym jednocześnie różnorodne i wyraziste (użycie takich sformułowań z mojej strony całkowicie zamierzone)? To już według mnie kwestia dyskusyjna, jako że mnie ten album w ogólnym rozrachunku nie porwał. Nie brakuje mu mocnych stron, ale nie przebijają się one z wystarczającą siłą. Oczywiście niczego ani nikogo nie przekreślam - osąd najlepiej wydajcie sami.
6,5/10
Łukasz Kowalek (Barliniak)