Lubię te okazjonalne powroty, przy których znów obcuję z twórczością zespołu poznanego kilka lat wcześniej. W życiu recenzenta tak bywa, że wpierw jest muzyka, później przerwa, a następnie znowu muzyka - a podczas tego trzeciego etapu można sobie w głowie odpowiedzieć na pytanie, co ta przerwa właśnie zmieniła. Czasem zmienia sporo, czasem nie zmienia nic. Po takiej właśnie przerwie znów wróciłem do zespołu SYNAPSA, który w tym roku wydał swój najnowszy album, "Hate Awareness". Mniej więcej wiedziałem, czego się spodziewać, ale - jak to zazwyczaj bywa - mimo wszystko czuło się wewnątrz tego małego ducha, co nastawia człowieka na niespodzianki. A jak było w praktyce?
SYNAPSA została przeze mnie zapamiętana jako solidny reprezentant intensywnego, deathcore'owego klimatu. Niby nie do końca się wyróżniającego, ale za to mogącego gdzieś się w świadomości słuchacza zagnieździć. "Hate Awareness" kontynuuje podążanie tą drogą, serwując nam niecałe pół godziny grania dość pogmatwanego, czasem szarpanego, a przy tym sterylnego i bardzo ciężkiego. W przypadku takiego odłamu modern metalu, jakim jest deathcore, trudno wymyślić koło na nowo, toteż muzycy tutaj nawet tego robić nie próbują – za to czuć, że się rozwijają. Numerów na krążku jest osiem, w tym intro oraz outro. Intro jest bardziej odseparowane względem reszty, typowo elektroniczne, skręcające nieco w futuryzm, a także swoją zdeformowaną postacią budzi lekki niepokój. SYNAPSA już dawniej kojarzyła mi się jako zespół lubujący się w typowo futurystycznych dźwiękach; inna sprawa, że elektroniki wbrew pozorom nie używał... mamy więc do czynienia z nowością. Intro samo w sobie udane, tylko po prostu za długie - im więcej czasu mija, tym mniej człowiek się skupia na pierwotnym wrażeniu.
Numer drugi to już wyprawka do tego, co czeka nas na niemal całej reszcie materiału: "Bleed Inside" wysoko stawia poprzeczkę wgniatającymi w ziemię riffami oraz chaotyczną konstrukcją. Jest to swoją drogą jeden z mocniejszych utworów, głównie dzięki temu, że potrafi zrobić dobre pierwsze wrażenie nieco posępną atmosferą. Charakterystyczna jest także specyficzna perkusja, o bardzo mechanicznej w swoim brzmieniu stopie (i bynajmniej nie jest to zarzut). Ogólnie - spodziewajcie się gwałtownych przejść między nawałnicą dźwięków o niemal absurdalnym tempie, a walcowatymi, niskimi brzmieniami. I tu trzeba sobie powiedzieć, że w tym nurcie to nic nowego ani też szczególnie oryginalnego, ale to już sobie powiedzieliśmy właściwie wcześniej. A jeśli takie rozwiązania po prostu się lubi... to w czym problem? Ja akurat lubię, choć po pełnokrwisty deathcore sięgam rzadko. Bardziej mi po drodze choćby z djentem i jego pochodnymi, ale u wrocławskiej załogi sporo niskich tonów także się znajdzie. Za przykład mógłby tu posłużyć dowolny utwór, ale wytypuję "The Humanity Fall", jako że w kategorii gitarowej dzieje się w nim chyba najwięcej dobrego. Środkowa część kompozycji, jej wolniejsze momenty... ależ te gitary się tam znakomicie uzupełniają. A skoro już o gitarach mowa...
...to one chyba najlepiej oddają to, że muzykom zdarza się czasem próbować także z nieco lżejszymi (co w dalszym ciągu nie czyni ich stricte lekkimi) brzmieniami. Na "Hate Awareness" można znaleźć kilka momentów, w których zespół daje chwilę wytchnienia i pozwala się przygotować na gradobicie, co ma za chwilę nastąpić. Można do nich zaliczyć "Deceive Me", które nie koncentruje się w całości na miażdżącym ciężarze, wplatając poszczególne, spokojniejsze sekwencje. Inaczej podchodzi do tematu wokalista grupy, Ernest Swora (przynajmniej od tej strony, jako że obsługuje on również jedno z wioseł), na każdym kroku serwując głęboki growl, który jednak momentami wyrywa się z pierwotnej jednostajności i zwyczajnie pokazuje coś więcej - ze skutkiem czasem lepszym, czasem gorszym, tak jak to jest w przypadku refrenu "Across The Void", gdzie mam wrażenie, jakby Ernest odrobinkę nie nadążał za tekstem. Całość narzuca oczywiście szaleńcze tempo, więc nie ma zmiłuj. Poza tym - zastrzeżeń żadnych nie mam, ale też muszę wspomnieć, że wokal Ernesta reprezentuje raczej normę gatunkową. Tak czy inaczej, nie jest źle.
Jak już wiecie z poprzedniej części tekstu, krążek zamyka outro - utrzymane w niepokojącym klimacie wprowadzenia, jednak w nieco bardziej swobodnej - ale wciąż tajemniczej - postaci. Album się kończy. Niby to niecałe pół godziny, ale można odnieść wrażenie, że całość jest dłuższa. Pierwsza połowa albumu zdecydowanie góruje - drugiej także nie mam nic do zarzucenia, tyle tylko że nie było na niej wyraźnie mniej elementów, które wryłyby się w moją głowę i już z niej nie znikały (a riffy z "The Humanity Fall" będą mi siedzieć jeszcze długo). Nie można odmówić "Hate Awareness" technicznej złożoności, która nie stanowi popisów bez praktycznego pokrycia. To chyba najważniejsza kwestia związana z odbiorem albumu, co by nie patrzeć, satysfakcjonującym - zwłaszcza dla wielbicieli nurtu. Czy czegoś mi tu zabrakło, czy coś bym zmienił? Nie sądzę, "Hate Awareness" to materiał kompletny i dopracowany. To nie ideał - ale do ideału dążyłbym jednak w nieco innych klimatach. A SYNAPSA robi swoje, i robi to coraz lepiej.
8/10
Łukasz Kowalek (Barliniak)