Recenzja z portalu blackwidowradio.com
HIROSHIMA – 1642
Album 2017
Program:
1. Chevy’69,
2. The Necromancer,
3. 1642 part I (The Curse of the Damned),
4. Booty Call,
5. Jack the Ripper,
6. 1642 part II (The Kraken’s Hug),
7. B.T.C.,
8. Lust For Their Hate,
9. 1642 part III (The Shipwrecker’s Tale)
HIROSHIMA to jeden z tych zespołów, które przez lata ukrywają się przed opinia publiczną, dłubią swoje, a potem albo wypływają na szerokie wody albo… znikają. Na razie kapela, która ma już blisko 15-letnią przeszłość nie dała się zatopić, ale chłopaki muszą się pilnować. Czemu? Ano temu, by po nagraniu tak świetnego albumu jak „1642” nie załamać się i walczyć o swoje.
Płyta, dopiero druga w długiej już historii kapeli, ma w sobie znamiona płyty doskonałej. Przebojowa, hardrockowa, z pazurem – no, może brakuje jedynie ballady. Otwierający album utwór „Chevy’69” to doskonały hicior, nośny, naładowany melodią, świetna solówka. Nic bym tu nie dodawał więcej. „The Necromancer” zaczyna się miarowo, marszowo nawet bym powiedział. Super to brzmi na żywo (wiem, bo widziałem). Pierwszy z trzech utworów z konceptu „1642” z kolei po pierwszych taktach wpasowywałbym na slejerowe „South of Heaven”. Już po tych kilku utworach słychać duży postęp w odniesieniu do debiutanckiej płyty kwartetu – wydanej w 2013 roku „Slaves of Sodom”. Ale faktem jest, że skład od tamtego czasu zmienił się diametralnie. Na straży pozostał jedynie wokalista/basista Adaś, a skład uzupełnili dwaj gitarzyści Roni i Bart oraz pałker Daniel. Cała trójka pochodzi ze Szczytna, stąd też przeprowadzka „Hiro” z Olsztyna na Mazury właśnie.
Ale wracamy do muzy. Kolejne hardrockowe rarytasy – „Booty Call” i „Jack the Ripper” – znowu udowadniają klasę, jaką teraz prezentuje HIROSHIMA. Wokal Adama, momentami nieco wkurzający na „Slaves of…” tu jest dojrzały, a przy tym mocny. No i te zabawy na gryfach. Roni jest mistrzem w tym co robi, gitara go słucha, a on potrafi z niej wydobyć naprawdę nietuzinkowe solosy. Bartek, młodszy stażem, ale też mający już pewne doświadczenie wtóruje koledze, co daje świetne efekty. Płyta jest naszpikowana zagrywkami obu panów. Wyśmienicie słychać to w balladowej (a jednak!) części „1642 part II (The Kraken’s Hug)”. Popisy gitarników sprawnie kontroluje sekcja, która miarowo wybija każdy takt. Głowa się kiwa, noga potupuje i o to chodzi. Do tego realizacja – palce lizać! Chłopaki „1642” nagrywali u Maćka Zawiszy w Studio Stajnia i w Bat Studio z Michałem Bagińskim, całą resztę „ogarnął” zaś Michał Grabowski w swoim 666Studio.
A teraz małe opierdol. Naczekałem się na swój egzemplarz „trochę” i mam to chłopakom za złe. Obiecanki, macanki… Na szczęście mam już „1642” na krążku i stawiam go na półce, ale w takim miejscu żeby nie zapomnieć o nim, a przy tym móc sięgnąć w dowolnej chwili. Zastanawia mnie jednak czy chłopaki sobie dalej poradzą. Zespół, który nagrał tak dobrą płytę, zagrał koncerty u boku między innymi takich tuzów jak HUNTER, TURBO, TSA, KAT & Roman, a nawet z Blaze’m Bailey’em nie może odpuszczać! Ja sobie tego nie życzę. Już czekam na kolejną płytę (ale nie tyle ile czekałem po „Slaves of Sodom”) i widzimy się na koncertach!
marr
Skład: Adam Slipiko – vocal/bass, Roland Gloger – guitar, Bartosz Kurpiewski – guitar, Daniel Chorążewicz – drums"