Co jakiś czas na rynku polskim pojawia się kilka dobrych płyt metalowych. Szczerze? Rzadko. W świecie, w którym każdy może coś nagrać to nie jest żadne osiągnięcie. Nawet zorganizowanie dystrybucji i marketingu longplaya to nie wyczyn. Sukcesem jest wydać dobrą płytkę, która oferuje faktycznie solidną wartość zarówno muzyczną, jak i merytoryczną. W tym aspekcie myślę, że warto rzucić uchem na Doomsday.
Kim są chłopaki z Doomsday?
Zespół powstał w 2012 r. w Krakowie z inicjatywy Karola Wójcika oraz grającego na gitarze Wiktora Chojnackiego. Skład wkrótce uzupełnił Adam Drewniak i perkusista Kamil Bagiński. Doomsday koncertował przez kilka lat w niezmienionym składzie wygrywając przy tym między innymi dwukrotnie przegląd Nowa Huta Alternative i krakowski przegląd zespołów metalowych organizowany przez klub ZetPeTe. Zespół nagrał również w 2016 r. debiutancki album Cortege of Doom.
Gates of Sanity
Doomsday wielokrotnie w czasie swojej działalności stwierdzał, że ich twórczość jest skierowana do fanów ciężkich, ekspresyjnych riffów. Muzycy jako inspirację wymieniają bandy takie jak: Sepultura, Machine Head, Testament, Pantera czy Black Label Society. Z tym ostatnim to raczej bym się nie zgodził. Definitywnie. Mam na głowie, w swoim otoczeniu gościa, który połamał sobie palce na Zakku, no i wybaczcie chłopaki. Facet już tak bardzo zrył mi synapsy (robi to dwa razy w tygodniu), że niestety, ale Black Label Society totalnie się w was nie doszukałem. Natomiast w kwestii reszty: zagłębiając się bardziej w materiał z Gates of Sanity uświadamiamy sobie, że inspiracji kierujących Doomsday jest znacznie więcej.
Longplay wita nas grafiką, która dosłownie przyciąga wzrok. Demony kłębiące się wokół spętanego człowieka, zniszczony i nieprzystępny świat to zdecydowanie moje klimaty. Płytę otwiera intro o nazwie Madness, które wprowadza nas w klimat. Następnie przychodzi pora na kompozycję tytułową Gates of Sanity. Jest ona oparta na wpadającym w ucho riffie. Karol Wójcik jest dość sprawnym wokalistą jak na moje standardy. Potrafi przejść od growlu, aż do agresywnych wokaliz. Kompozycyjnie nie moje klimaty, ale umiejętności doceniam. Innym elementem, który mnie zaciekawił w czasie słuchania albumu są gitarowe solówki, które oceniam zdecydowanie na plus. Nie są to na siłę wciśnięte popisy dla samych popisów umiejętności. Podkreślają i nie psują klimatu oraz charakteru całości.
Zdecydowanie Gates of Sanity nie jest płytą jednolitą. W czasie przesłuchiwania nie wiadomo w jakiej konwencji zespół zrealizował kolejny utwór. Nastrój w utworach zmienia się z kawałka na kawałek. Mimo tego, Doomsday nie sprawił, żebym miał wrażenie słuchania zbioru przypadkowych utworów powyciąganych z różnych okresów twórczości. Zróżnicowanie przy jednoczesnej spójności płyty to jej zdecydowanie najważniejszy atut.
W albumie znajduje się masa instrumentalnych wstawek, które zdecydowanie są na plus. Mówię m.in. o otwierającym płytę Madness, Corrupted Happiness, XIII oraz World of Ruin.
Najgorzej ze wszystkich wypada chyba XIII. Zaczyna się on całkiem bez wyrazu. Kolejne dźwięki brzmią niepokojąco i ponuro. Jednak mnie to znudziło bardziej niż zaciekawiło. Wszystko zaczyna się w konsekwencji rozjeżdżać, a struktura utworu sypie się. Wiem, że to specjalny zabieg, ale nie trafił on do mojego gustu. Zwraca uwagę, ale nie w taki sposób jak powinien.
„Gates of Sanity” wieńczy utwór o tytule World of Ruin. Jest to instrumentalna kompozycja, która nastrojowo kończy album. W moim odczuciu muzycy z Doomsday bez trudu przekazali na płycie wszystko, co gra im w duszy: wesołkowatą beztroskę, gniew, agresję, nostalgię i niepokój.
Ponadto na Gates of Sanity znajduje się dodatek w postaci utworu z EPki. Holystanowi świetny odnośnik do tego jak bardzo Doomsday się rozwinęło. Zdecydowanie kompozycyjnie wszystko poszło do przodu. Faktycznie. Czasami trzeba muzyce dać dojrzeć i wszystko zaczyna układać się tak jak powinno.
Czy warto zainwestować w Gates of Sanity?
Sami odpowiedzcie sobie na to pytanie. Myślę, że nasuwa się sama. Kupcie i przekonajcie się. Krakowska grupa sprawdziła się w boju. Wszystkie pomysły wypadają nadzwyczaj zgrabnie, a słuchacz otrzymuje zastrzyk energetyczny z mocnymi momentami i zaskakującym materiałem. Album Doomsday to nie jednostajne bicie piany. Muzycy potrafią pokazać szerokie spektrum umiejętności. Grają zarówno mocno, jak i delikatnie. Jest to idealnie dopasowane do każdego momentu. Stylistyka jest brudna i mroczna. Doceniam staranność w realizacji albumu zarówno muzycznie, jak i graficznie. „Gates of Sanity” to kawał dobrego albumu i warto zwrócić na niego uwagę. Nie jest to byle jaka garażówka, a dobrej klasy longplay, który ładnie wygląda na półce i sprawdza się w odtwarzaczu. Może nie w podróży, ale z pewnością w domowym zaciszu od czasu do czasu wrócę do Doomsday i odświeżę stare klimaty.
Przemysław Babiec
Ocena:
8/10