KLIP Hardy x aGain z Mistrzynią Świata Kickboxing i K1 ! | NEWSY

Koniec Listopada - "Wycieczka poza symulację". Recenzja

Zauważyłem, że ostatnio nieco rzadziej trafiam z recenzjami na nieznane mi zespoły. Coraz więcej kapel zdaje się do mnie wracać - a ja, choć w pewnym sensie dokonuję retrospekcji, często robię to na kanale innym już to pierwotnie było. Tym razem padło na zespół Koniec Listopada. Owszem, miałem z nim do czynienia, bodajże cztery lata temu - choć przyznam z ręką na sercu, że niewiele z tego pamiętam. Czy nowy album grupy, "Wycieczka poza symulację", ma szansę bardziej zakorzenić się w mojej głowie?

Dawne czasy pisania dla portalu Rock Kompas to (dobra) przeszłość, więc tym bardziej zwracam uwagę na możliwości okazjonalnych powrotów do poszczególnych wykonawców. W tym przypadku, choćbym nie wiem jak bardzo chciał zakłamać rzeczywistość, podszedłem do tematu z czystą głową. Kojarzę mniej więcej tyle, że przy omawianiu "Neocoachingu" nie próbowałem bawić się w przypinanie łatek zespołowi. Teraz pójdę pod prąd i to zrobię, choć bynajmniej nie w kontekście całości. Powiedzmy sobie wprost: nazwa "Koniec Listopada" nie daje absolutnie żadnych podpowiedzi ani sugestii. Do jakiego gatunku temu najbliżej, czy jest ciężko, czy nie... Trudno nawet powiedzieć, że zespół gra na poważnie, czy nie. A w obu tych zagadnieniach prawda leży gdzieś pośrodku. 

Numerków na płycie jest dziesięć - przynajmniej oficjalnie. Fizyczne wydanie zawiera dodatkowy, tytułowy utwór, będący utworem ukrytym. Z premedytacją słowem się na jego temat nie odezwę, jako że nie chcę spojlerować (jedyna możliwość przesłuchania go to zakup fizyka - tak tylko mówię), zamiast tego skupię się na ogólnodostępnej reszcie. A tu też się całkiem sporo dzieje, przynajmniej jeśli mowa o gitarowym wariactwie ukazywanym z różnych perspektyw. Już pierwszy (nie licząc intra o chóralnym zabarwieniu, czyli "Strzelby czechowej") utwór robi dobre wrażenie, nadając poważnego tonu - bo nastrojów to zespół chwyta się różnych, więc też ciężko tu o jeden, konkretny punkt widzenia. "Teoria wszystkiego" przekonała mnie do siebie tekstem - co prawda dość mocno hiperbolicznym, ale i tak widzę tu nić porozumienia z tym, co chwilami odczuwam ja. Przekaz prosty: im więcej wiemy, tym większe ryzyko, jako że ciężar posiadanej wiedzy może nas zwyczajnie zgnieść. No i ten taki vibe... z lekka... grunge'owy? Pomijając szybsze fragmenty, których nie brakuje, takie skojarzenie może nie jest aż takie bezsensowne. W dalszej części krążka znajdzie się miejsce także dla brzmień bliższych prostemu punk rockowi, choć te akurat robią miejsce ciekawszym i lepiej rozdysponowanym pomysłom - taki "Bilet na arkę", choć energiczny, zdaje się być mało wyrazisty względem reszty.

Sprawdzają się za to okazjonalne flirty z alternatywą. Czasem łapię się na tym, że określenie "alternatywa" pomaga mi doprecyzować kwestie, których nie jestem w stanie jasno przedstawić. Ale tu faktycznie ma to sens, zwłaszcza że sami muzycy określają swoją twórczość "niemodną". Wspomniana "niemodność" objawia się częstymi modyfikacjami stylu, tak by ciężej patrzyło się na album w kontekście całości. Podoba mi się nonszalancja "Shell shock", odpowiada mi także finałowa "Gnoza", w pewnym sensie podsumowująca album, zwłaszcza instrumentalną końcówką. Można sobie wybierać, a każdy utwór mógłby być przedstawiony inaczej. Rzeczywiście, "Wycieczka poza symulację" to krążek całkiem różnorodny. Ma swoje lepsze i słabsze momenty, jak niemal każdy. Ale pod względem budowy trudno go zakwalifikować do "każdych". I to nie tak, że album jest jakoś wybitnie oryginalny czy innowacyjny - słychać za to, że był na niego pomysł. Podobnie z tekstami, które często mogą budzić konsternację przez zawarte w nich spore pokłady ironii oraz abstrakcji. 

A co z wokalem? Jednym zdaniem mógłbym napisać, że charakterem pasuje do muzyki. Mam na myśli głównie trudność w sklasyfikowaniu. Paweł Ulita śpiewa z energią i odpowiednim podejściem do tego, by teksty były w stanie faktycznie dotrzeć do odbiorcy. Czasem trafi się krzyk ("Dirk Willems", "Efekt Diderota"), znalazło się miejsce nawet i na melorecytację, w singlowym utworze "Zoey i Zelda" - trochę szkoda że zdecydowano się na tempo kosztem dykcji, ale i tak jest nieźle. Najlepiej potraktować album jako wspierany solidnym podkładem muzycznym zbiór krótkich historii - powiązanych z naszym codziennym życiem oraz jego trudności, wbrew pozorom nie takich przyziemnych. A może faktycznie wszyscy żyjemy w ograniczonej bańką symulacji? Choć na pierwszy rzut oka taka teoria zdaje się być absurdalna, to gdyby się tak zastanowić, jak łatwo wywrzeć na nas wpływ, motyw owej bańki, ograniczającej nasz pogląd na rzeczywistość może nie jest tak odległy od realnej sytuacji.

Jak już wspomniałem, podsumowanie albumu od jego początku do końca nie należy do łatwych zadań. Raz dużo się nim dzieje, raz mamy do czynienia z niejakim zlewaniem się. Niby jest ciekawie i różnorodnie, ale chyba żaden element albumu nie wybija się aż tak ponad ustanowioną ogółem normę. Ale to udany materiał, i mogę to stwierdzić chociażby w oparciu o wybrane części. Najważniejsze, postawione już wcześniej pytanie brzmi: na ile poważnie można traktować koncepcję? Powszechnie występująca ironia burzy całkowity pesymizm perspektywy - analogicznie z muzyką, o charakterze zdecydowanie rozrywkowym. Osąd mogę więc chyba tylko zostawić słuchaczom.

7,5/10

Łukasz Kowalek (Barliniak)

 

Zgłoś nieodpowiednie treści



PARTNERZY


LOGOWANIE

Zamknij

REJESTRACJA

Zamknij
lub

Masz już konto w Szarpidrut.pl?

Zaloguj się w Szarpidrut.pl

ODZYSKIWANIE HASŁA

Zamknij
Odbierz pocztę e-mail! Wysłaliśmy tam wiadomość! Nie ma? Sprawdź folder SPAM
Nie mamy takiego adresu w bazie!

Podaj adres e-mail, którym logujesz się do serwisu - wyślemy tam link do wygenerowania nowego hasła