Djavena
Mając lat dwanaście zostałem przetransportowany do babci, która – wzorem wszystkich babć – robiła najlepsze na świecie pierogi. Ulepiła ich tyle, że niejeden dorosły by się nażarł, ale ja byłem nie dość, że chudym, to jeszcze upartym jak osioł gówniarzem. Z tego, co działo się później, wyciągnąłem ważną życiową lekcję: przesyt nigdy nie jest dobry.
Albo nikt z zespołu nie miał takiej babci, albo wszyscy mają o wiele bardziej pojemne żołądki. Pierwszy utwór trwa coś ponad sześć minut, a gitarowych solówek upchnięto tam chyba dwanaście. W dodatku w tych sześciu minutach zawierają się co najmniej trzy różne pomysły na ten sam utwór – i wszystkie są realizowane jeden po drugim. Ktoś wyraźnie nie wiedział kiedy przestać.
Po pierwszych dziesięciu minutach zrozumiałem, że Djavena ma naprawdę dobrych gitarzystów. Niestety, zespół wątpił w lotność mego umysłu, więc średnio co sześćdziesiąt sekund mi o tym przypominał. Zresztą cały album można odebrać jako pokaz technicznych umiejętności „wioślarzy”. Reszta instrumentów, nie oszukujmy się, robi tylko za tło. Sprawnie zagrane, ale jednak tylko tło. Pewnym mankamentem dla mnie było też to, że nawet jeśli usłyszymy coś rewelacyjnego, zespół nie daje nam się zachwycić, bo zaraz musi nam rzucić w twarz kolejną zmianę tempa lub nową solówkę.
Wydaje mi się, że problemem tego albumu jest kolejność utworów. Druga jego część wydaje się o wiele bardziej spójna, przykładem niech będzie utwór „Rovnodenica” który jest świetny i bardzo sensownie skomponowany. Zawiera gitarowe popisy, ale nie mam wrażenia, że słucham kilku kawałków naraz.
Potem przychodzi czas na „Srdce v Ogni”, który również byłby świetny, gdyby nie cierpiał na przypadłość znaną z ostatniej części filmowego „Władcy Pierścieni” – mianowicie mam wrażenie, że kończy się trzy razy.
Wokalistka nie śpiewa w zrozumiałym (dla mnie) języku, co jednak zupełnie nie przeszkadza. Zamiast na tekście, pozwala skupić się na samym głosie, który jest naprawdę przyjemny dla ucha. Choć odniosłem wrażenie, że brzmi lepiej w niżej zaśpiewanych partiach. Ale to, jak wokalistka radzi sobie z literą R naprawdę mnie zachwyciło. Taki głos mógłby mi czytać na dobranoc bajki zawierające zdania „Gargamel gryzie Gryzeldę”. Nie śmiejcie się, tylko wsłuchajcie, bo warto.
Zbliżając się do podsumowania muszę przyznać, że ciężko mi ocenić ten album. Z pewnością znajdą się fani takiego grania. Ja doceniam umiejętności techniczne, ale brak mi tu jakichś spójnych kompozycji. Często miałem wrażenie, że utwory są skomplikowane tylko po to, żeby były skomplikowane. Mnie to nie przekonuje.
Z drugiej jednak strony, chętnie usłyszę nowe kawałki, jeśli zespół znów coś nagra. Naprawdę tkwi tu masa dobrych pomysłów, ale gubią się, gdy są bez ustanku przysypywane kolejnymi. Nie jesteśmy w stanie zachwycić się nawet najpiękniejszym szmaragdem, jeśli leży on na stosie innych szmaragdów.
Ostrożnie polecam.
Ocena autora 7+/10
Piotr Edgar Garbacz