Specjalnie dla SZarpidrut.PL Marcin Magiera wywiad z "The Walkers".
- SZarpidrut 18 Paź 2017
- podziel się
Z uwagi na fakt, że coraz więcej młodych twórców ma coś (nierzadko ciekawego) do powiedzenia, postanowiliśmy zadać kilka pytań wrocławskiej formacji The Walkers. Na nasze pytania odpowiedzi udzielili: Jan ‘Jasiu’ Barszczyński, Jakub ‘Hosse’ Hoszowski oraz Arek ‘Peso’ Swornowski - zapraszamy do lektury!
Jesteście młodym zespołem, ale już teraz możecie się pochwalić niezłymi wynikami; na koncie macie nagraną płytę i zagraliście całkiem sporo koncertów. Ogarniacie to wszystko sami czy możecie liczyć na wsparcie dobrych ludzi?
Jasiu: Muzyka przyciąga tych, którzy chcą nas słuchać oraz tych, którzy chcą nas zabić (śmiech)... ale prawda jest taka, że ona zawsze się obroni. Nie ma sensu podawać nazwisk ale owszem, są ludzie którzy nam pomagają, chwała im za to!!! Nie można pisać muzyki, drukować plakatów, organizować koncertów i podlizywać się organizatorom jednocześnie (śmiech).
Hosse: Zgadzam się z Jasiem, że na sukces zespołu nie składają się tylko jego członkowie. Muzyka dla nas to przede wszystkim koncerty, przy których pracuje szereg osób. Każdy ma w tym taki sam udział. Na pierwszy rzut oka można by stwierdzić, że tylko muzyka na nas działa, ale nie zapominajmy o światłach, o tym, że ktoś to wszystko musiał „podłączyć”. (śmiech) Dodajmy do tego ludzi, którzy poprowadzili organizacyjnie wydarzenie od A do Z. Proszę mi uwierzyć, że to nie jest wcale takie proste. Jeżeli chodzi o pracę przy albumie, nie trudno sobie wyobrazić, że wtedy dopiero zaczyna się zabawa!
Peso: Trzeba jasno powiedzieć, że najwięcej ogarniał zawsze Jasiu. Nie dawał nikomu spokoju, cały czas dzwonił i truł głowę. Oczywiście, pojawiło się kilka dobrych dusz, które dużo nam pomogły, jak np. mój ojciec.
Jaki w ogóle jest odzew na waszą muzykę i jak odbierają was słuchacze? Można mówić o większym zainteresowaniu, rosnącej popularności?
Jasiu: Z perspektywy artysty trudno to ocenić, są lepsze oraz gorsze koncerty, są takie gdzie jest 20 osób, a atmosfera nieporównywalna do tej gdzie było sto osób. Ważne dla nas jest to aby robić to co się kocha. Nigdy nie będziemy pod dyktatem konkretnego gatunku czy też mody. Nikt nie namówi nas na udział w telewizyjnym show... (zobaczymy, zobaczymy - przyp. MM) albo grasz rock’n’rolla albo udajesz, że grasz aby zostać celebrytą (śmiech).
Hosse: Nie gramy muzyki dla każdego. Szczególnie, że w dzisiejszych czasach jest to niemożliwe.
Z drugiej strony miłe jest to, że jeżeli ktoś już decyduje się na przyjście na nasz koncert, dobrze wie, po co przyszedł. Chcemy dawać ludziom energię, a to przyciąga! Jeżeli chodzi o zainteresowanie tym co robimy – jest ono coraz większe, ale liczymy się z tym, że musimy cały czas zaskakiwać
i „trzymać rękę na pulsie”. Fajnie jest się czasami usłyszeć w radio, czasami ktoś podejdzie i powie, że był na koncercie i bardzo mu się podobało. To dla nas forma nagrody po wielu godzinach ciężkiej pracy!
Peso: Rosnącą popularność jednak zauważamy. Przykładem jest nasze konto na FB, gdzie cały czas przybywa osób, które nas obserwują i „lajkują”, to samo dotyczy Instagrama czy YouTube. Na koncerty, szczególnie w naszym mieście, przychodzi coraz więcej osób. Z tego wynika, że nasza muzyka odbierana jest pozytywnie i podoba się ludziom.
Pochodzicie z Wrocławia, miasta kultury (tak się przynajmniej uważa). Jednak, jeżeli chodzi o scenę rock-metalową nie dzieje się tam zbyt wiele. Chodzi głównie o to, że niewielu zespołom udaje się zaistnieć, wypłynąć na szerokie wody. Jak to wygląda z waszej perspektywy?
Jasiu: Masz rację, trzy lata temu gdy zaczynaliśmy przygodę z rockiem było więcej zespołów, więcej koncertów, ktoś wydawał singla, ktoś teledysk itp. Teraz faktycznie jest spadek, jest więcej jam session na których może zagrać każdy, modne stało się granie 'jobów' za kasę, granie trzech koncertów w ciągu tygodnia dla ludzi, którzy jedzą pierogi przy barze (śmiech) i mają cię serdecznie w dupie. To jest teraz w modzie. Ale czemu nie, zarobisz 50 zł na głowę, kupisz fajki, dwa piwa
i jesteś happy... pozdrawiamy (śmiech)
Hosse: Może nie każdy chce zaistnieć (śmiech). W każdym razie uważam, że we Wrocławiu nie brakuje zupełnie niczego, żeby osiągnąć sukces. Faktycznie, mało jest wrocławskich zespołów, które wybiły się w ostatnim czasie bez udziału w telewizyjnym show, ale myślę, że to kwestia czasu. Aktualnie poprzeczka na wrocławskiej scenie muzycznej jest ustawiona bardzo wysoko, niedługo na pewno „gumka pęknie” i o Dolnym Śląsku usłyszy cała Polska! (nie ukrywam, że byłoby miło - przyp. MM)
Peso: Nie wiem co sądzą chłopaki (śmiech), ale moim zdaniem trzeba grać, grać, ćwiczyć i znowu grać! Im więcej tym lepiej! (żelazna reguła, która jest konicznością, ale niestety sukcesu nie gwarantuje, szczególnie w Polsce - przyp. MM)
Decydując się na nazwę The Walkers nie obawialiście się pewnych problemów odnośnie praw autorskich, porównań? Natrafiłem na informacje, że w latach 70 w Danii funkcjonowała rockowa grupa o tej samej nazwie, a i obecnie w USA istnieje The Walkers, tyle że grający chrześcijańskie country (śmiech).
Jasiu: W latach 70' było dwóch gości – jeden miał na imię Lou a drugi Malcolm, pierwszy z nich miał na nazwisko Reed a drugi Young... obaj grali w zespołach o tej samej nazwie - Velvet Underground. Myślę, że żaden z nich nie wiedział o tym, że gdzieś na świecie jest zespół, który ma taką samą nazwę. Tak samo było z The Walkers, gramy autentycznie jako nasze, wrocławskie i polskie The Walkers i niech tak zostanie!
Hosse: Nie mamy z tym problemu. Dla nas ta nazwa ma osobiście ogromne znaczenie sentymentalne. Kiedyś wyjawimy, od czego się to wzięło, ale not yet, not yet… (śmiech)
Peso: Już po ustaleniu nazwy zespołu też to zauważyłem. Wpisałem w wyszukiwarkę The Walkers i nagle pojawiły się czarno-białe fotki ludzi z wąsami albo gospele (śmiech). Jednak nasza historia związana z tą nazwą jest tak oryginalna, że nie zamierzamy jej zmieniać (śmiech).
Mimo młodego wieku zdecydowaliście się na granie muzyki, która odnosiła największe sukcesy, kiedy was jeszcze nie było na świecie. Skąd pomysł na tego typu dźwięki? Wynika to z waszych fascynacji, a może jest w tym zasługa rodziców. W końcu wiele wynosi się z domu - tak przynajmniej powiadają (śmiech).
Jasiu: W życiu każdy człowiek powinien mieć jakaś pasję, historie są różne lecz miłość do muzyki ta sama. Najgorzej, gdy ktoś robi coś na pokaz, rodzice kupują gitarę za 4000 zł, koleś zakłada swój zespolik... niszczy branżę, gra koncerty za grosze i nie zdaje sobie sprawy, że tym zachowaniem rzuca kłody innym zespołom. Gdy przychodzi dorosłe życie, odkłada gitarę w kąt i wspomina jak to kiedyś się grało! Bardzo kochamy to co robimy i wiem, że każdy z nas chce to robić bez względu na to, jak dalej potoczą się losy zespołu. Nasza pasja jest szczera i nie robimy niczego na pokaz. Sami
w sobie ją odkryliśmy. Kochamy ten konkretny gatunek muzyki, który lata świetności ma już za sobą, gust jak dziura w tyłku (śmiech).
Hosse: Ja osobiście zaczynałem od bluesa. Od starego, brudnego, rytmicznego bluesa. Od Roberta Johnsona aż po Joe Bonamassa. Dla mnie każdy rodzaj muzyki rozrywkowej wywodzi się od tego gatunku. Oczywiście, nie wpadłem na to sam! Ojciec puszczał mi muzykę, kiedy byłem jeszcze
w brzuchu matki. Od Jimiego Hendrixa aż po Manu Chao. Moja Mama też słucha bluesa, chociaż bardziej w klimatach Beth Hart. Dopiero po pewnym czasie poczułem chęć do czegoś mocniejszego, ale do dzisiaj Hard Rock jest jak najbardziej w moim sercu. To jest silniejsze od człowieka! (śmiech).
Peso: To jest ‘clou’ sprawy. Ja mam wszystko od rodziców. To oni mnie wychowali w duchu punk rocka i rock’n’rolla.
Od wydania „Roll Away”, waszej debiutanckiej płyty minęło już trochę czasu - jak na dzień dzisiejszy podchodzicie do tego materiału? Jesteście w 100% zadowoleni?
Jasiu: Jak zauważyłeś jesteśmy młodzi ale nasze głowy są pełne pomysłów. Progres muzyczny następuje cały czas. Pewnie, że są rzeczy, które byśmy poprawili, zawsze tak jest. W życiu też zauważasz wiele rzeczy, które mogłeś zrobić lepiej, wspominasz i myślisz sobie ''...jaki człowiek był głupi...''.Nie ma muzyków idealnych. Beethoven kiedyś napisał, że zagranie złej nuty jest bez znaczenia, lecz granie bez pasji jest niewybaczalne!!! Angus Young z AC/DC w 2000 roku po nagraniu 14 płyt i zagraniu tysięcy koncertów powiedział, że całe życie uczy się grać na gitarze, a Phill Campbell z Motörhead po 30 latach grania stwierdził, że dalej nie potrafi dobrze założyć strun na gitarę - można? Można! (śmiech).
Hosse: W żadnym wypadku! Jeżeli coś, co nagraliśmy rok temu podoba się nam, to znaczy, że przez rok nie było żadnego progresu. To był początek, teraz planujemy nagrać rozwinięcie. Chcemy ubarwić materiał o elementy, których nikt się nie spodziewa!
Peso: Chyba nigdy nie jest się w pełni zadowolonym. Zawsze można coś zmienić, poprawić. Jak na pierwszą płytę to materiał jest dobry. Może trochę gorzej wyszło z jego realizacją. Wszyscy mieliśmy gorące głowy. Cały czas było tylko „szybciej, szybciej, kończmy ten mastering, niech ona już będzie!”. I z tego powodu nie dopieściliśmy szczegółów.
Co w ogóle inspiruje was do tworzenia muzyki, jaki jest wasz system pracy - powiedzcie coś więcej o procesie twórczym.
Jasiu: Nie można siedzieć cały dzień w sali prób z zamiarem, że dziś ułożymy HIT!!! To nigdy się nie uda. Najlepsze kawałki przychodzą w najmniej odpowiednim momencie. Jurek Styczyński z Dżemu utwór „Do Kołyski” ułożył na kiblu (śmiech). Niby poruszająca ballada a jak się dobrze przy niej wypróżniało (śmiech). To w tym wszystkim jest najpiękniejsze! Bez zamiaru, bez zastanowienia grasz czasami coś, z czego nagle powstaje piosenka. Nigdy nie siedzimy i nie planujemy utworu, robimy wszystko na świeżo, potem gramy na żywo i obserwujemy reakcję publiki. Poprawki same przychodzą, następnie nagrywamy też kawałek w studio i brzmi prawdziwie, bez kropli komercji, bo robimy to tak jak czujemy.
Hosse: To przychodzi samo. Nie wiadomo kiedy. Na początku Jasiu, który jest wulkanem pomysłów przychodzi na próbę z kilkoma pomysłami, wtedy wybieramy najlepszą opcję, później już tylko kompozycja, tekst, wstawki. Sama przyjemność! Oczywiście nie zawsze idzie to tak łatwo. Zdarzają się kryzysy, jak w każdej dziedzinie sztuki (śmiech).
Peso: Wygląda to mniej więcej tak: Jasiu szarpie struny, ja sobie w coś uderzę, Hosse trochę pokrzyczy i BOOM, jest nowy kawałek (śmiech).
W ramach promocji płyty powstał teledysk do utworu „Let’s Walk” - dlaczego wybór padł właśnie na ten kawałek? Powiedz coś więcej o tym przedsięwzięciu.
Jasiu: Heh :) „Let's Walk” to singiel promujący już drugą płytę Walkersów - na „Roll Away” mieliśmy „Black'N'Bad”. Ten kawałek, „Let’s Walk”, powstał właśnie tak, jak powiedziałem poprzednio. Poszło intro, które wymyśliłem o 7 rano wstając do pracy, bez zamiaru zrobienia z tego numeru. Na próbie zrobiliśmy go w 30 minut. Prostota jest najpiękniejsza, proste rzeczy są najbardziej pociągające
a zarazem najtrudniejsze.
Hosse: Teledysk do „Let’s Walk” powstał długo po wydaniu debiutanckiej płyty (śmiech). Można powiedzieć, że jest on bardziej promocją kolejnej. Jest krótki, prosty, chwytliwy i treściwy. Wszystko, co powinien mieć utwór „radiowy”. W czasach YouTube sama piosenka nie wystarczy. Pomysł na klip wpadł właściwie w ostatniej chwili. Wtedy wpadliśmy na kilka prac Pani Zlaty Veresniak. Szybko okazało się, że mamy podobną wizję i od razu zaczęliśmy działać. Wszystko było nagrywane bez reżyserii, same spontaniczne ujęcia, z minimalnym szkicem. Chwilę później fragment teledysku trafił do jednego z odcinków Niekrytego Krytyka, co jest dla nas efektywną reklamą. Niedługo rozpoczynamy pracę nad kolejnym klipem, postaramy się wszystkich zaskoczyć!
Peso: „Let’s Walk” jest dynamiczny i wpada w ucho, dlatego został wybrany. Aczkolwiek uważam, że nie będzie to najlepszy kawałek na płycie.
Ten sam utwór trafił również na rockową listę przebojów Turbo Top w Antyradio - jak macie do tego podejście?
Jasiu: Traktuję to jako wyróżnienie dla Walkersów. Ten numer sam walczy na liście przebojów na ogólnopolskiej antenie rockowego radia!!! To nie bułka z masłem (śmiech). Skoro ludzie na niego głosują, to znaczy, że trafia do nich. Wiesz, ktoś z radia uznał, że to dobry kawałek i warto go wrzucić na antenę – bez jaj, to nobilituje (śmiech).
Hosse: Można to uważać za pewien sukces. „Let’s Walk” utrzymuje się na liście prawie miesiąc, to bardzo długo, tym bardziej, że zespół The Walkers nie jest jeszcze powszechnie rozpoznawalny! (śmiech). W momencie kulminacyjnym byliśmy na dziewiątym miejscu, ale walka się jeszcze nie skończyła! Na pewno nam to nie zaszkodzi!
Peso: Luz na szelkach. Ludzi słuchają, głosują, kawałek utrzymuje się w Top 20. Fajnie jest.
Zagraliście m.in. u boku TSA czy też drugiego zespołu Andrzeja Nowaka, Złe Psy. Czujecie się przez to jakoś specjalnie docenieni? Jak wspominacie wspólne koncerty i kto pomógł przy ich organizacji?
Jasiu: Wiesz, wiadomo, że tak! Przecież to klasyka polskiego rocka. Tej muzyki słuchały poprzednie pokolenia Polaków (śmiech) i kolejne nadal słuchają!. Teraz mnie olśniło, że bierzemy udział
w sztafecie – powoli przejmujemy pałeczkę (śmiech). Koncerty z TSA i w ogóle kontakty
z Andrzejem Nowakiem to dla nas inspiracja. Pamiętaj, że to rockmani z krwi i kości.
Hosse: Jasiu ma rację. Gdy masz możliwość zagrać z takimi zespołami to czujesz, że to co zrobiłeś do tej pory idzie we właściwym kierunku. Przecież inaczej nie dostalibyśmy propozycji wspólnego grania. Wspomnienia muzyczne są git (śmiech), reszta wspomnień też jest kolorowa (wybuch śmiechu).
Peso: Nie mnie o tym mówić. Ja mało słucham polskiej muzyki. Dla mnie był to po prostu kolejny koncert. A że ludzi było więcej to tylko banan na twarzy.
Tworzycie muzykę, która wprost idealnie wpasowuje się w klimaty zlotów motocyklowych - obstawiacie tego typu imprezy cyklicznie czy też bardziej okazjonalnie?
Hosse: Graliśmy na zlotach wielokrotnie. Bardzo lubimy taki klimat. Nie wszystkie zloty są jednak nastawione na koncerty, zdarzają się imprezy, które szukają „kotleta”. Wtedy na scenie gra zespół,
a obok są gry i zabawy dla motocyklistów (śmiech). Takich występów unikamy. Staramy się grać systematycznie w okresie letnim. Przeważnie wracamy na zloty w kolejnych edycjach.
Jasiu: Nie tylko gry i zabawy (śmiech). Wtedy, jak mawia nasz menago są dziewczyny, konserwy, muzyka bez przerwy (śmiech).
Peso: Raczej okazjonalnie, jak się trafi to jedziemy. Wyjątkiem jest Unknown Bikers. Z tym klubem jesteśmy w bliskich relacjach.
Granie rocka w Polsce nie jest prostą sprawą, szanse wybicia są nikłe, a konkurencja liczna. Wiele zespołów (nawet dobrze rokujących) z czasem poprzestaje dalszej działalności. Jak to wygląda z waszej perspektywy? Jak widzicie The Walkers za kilka lat?
Hosse: Moda wraca, historia lubi się powtarzać. Takie mam na ten temat zdanie. Robimy swoje, a jak nadejdzie odpowiedni czas, będziemy gotowi!
Jasiu: Mówiłem już wcześniej, że to nasza pasja. Jasne, że chcielibyśmy kiedyś żyć z muzyki i gdzieś z tyłu głowy mamy marzenia, że spełni się nam nasz „american dream” (śmiech). Na razie żyjemy chwilą, robimy to co kochamy, wspólnie się mobilizujemy i nie wybiegamy specjalnie daleko w przyszłość, nie ma sensu.
Peso: Jestem optymistą, oczy mam dobre dlatego widzę The Walkers w kolorowych barwach za te kilka lat.
Granie w rockowym bandzie rządzi się pewnymi prawami, nierzadko dochodzi do dziwnych sytuacji, czasem mniej lub bardziej rozrywkowych, a czasem wręcz nieprzyjemnych, o czym w ostatnich tygodniach przekonali się panowie z Decapitated. Jak to wygląda u was - jest się czym pochwalić, a może czego żałować (śmiech)?
Jasiu: Wiesz…(śmiech)…no ten (śmiech)….no rozumiesz??? (wybuch śmiechu).
Hosse: Chwalić siebie samych??? Nie wypada (śmiech). Niczego nie żałujemy. Wszystko kreci się u nas wokół rocka – muzyka rockowa i rock’n’roll w głowach i w życiu (śmiech), reszty dowiaduj się na mieście (śmiech).
Peso: Są dobre chwile i chwile dziwne, tak to u nas bywa! Dobre trudno spamiętać, ale te dziwne to ulala, działo się (śmiech). Pamiętam nasze dwa koncerty dzień po dniu i kłopoty z transportem. Z Wrocławia do Nysy na koncert zawiózł nas chyba Wujek Hossego. W Nysie spaliśmy u znajomego, żeby rano szukać transportu do Częstochowy. Zawiózł nas tam Szeryf, kolejny koncert, spanie w klubie i poszukiwanie transportu do Wrocławia. Mój ojciec się zlitował (śmiech) i przyjechał po nas z Wrocka. A najlepsze jest to, ze mieliśmy ze sobą cały nasz sprzęt! (śmiech).
Z tego co się orientuje, choć mogę się oczywiście mylić, pierwsze próby graliście u perkusisty w garażu. Sąsiedzi pewnie was kochali (śmiech). Jak to faktycznie wyglądało?
Hosse: Nie było aż tak drastycznie! (śmiech) Z Peso i Jankiem zaczynaliśmy w jednym projekcie, próby odbywały się właściwie w salonie dopiero co wybudowanego, niewykończonego domu. Było ciemno, zimno, daleko od cywilizacji. (śmiech) Pięknie wspominam ten czas!
Peso: Faktycznie to graliśmy w pustostanie należącym do moich rodziców, w którym teraz mieszkam z nimi. Kazali mi się przenieść po tym, gdy grając w garażu drażniłem sąsiadów nierozumiejących raczej sztuki (śmiech).
Według informacji na waszym profilu, pracujecie nad drugą płytą - czego tym razem można się spodziewać, będą drastyczne zmiany stylistyczne czy też pod tym względem będziecie niewzruszeni niczym AC/DC czy też Motörhead?
Hosse: Pewna ewolucja jest nieunikniona. Nawet chyba podświadomie zmieniamy styl kompozycji utworów ze względu na progres i coraz większe doświadczenie muzyczne, itp. Spokojnie, nie zmieniamy gatunku muzycznego! (śmiech). Jak na razie nasz materiał jest prawie gotowy. Jeżeli komuś podobał się pierwszy album to w kolejnym się zakocha! To mogę zagwarantować.
Peso: Ta płyta będzie zupełnie czymś innym. Dalej trzymamy się swojego stylu ale materiał jest na pewno bardziej dojrzały i przemyślany. Album będzie różnorodny.
Poza wydaniem nowej płyty, macie już może sprecyzowane plany na najbliższą przyszłość?
Jasiu: Do końca roku płyta, to najważniejsze dla nas zadanie. W międzyczasie nakręcimy nowy klip i wystąpimy gościnnie na dwóch wydarzeniach we Wrocławiu. Oczywiście cały czas na zapleczu coś się dzieje. Nasz nowy menadżer ogarnia na nowo social media, ustala spotkania i nasz udział np. w radiu, ustala terminy i miejsca koncertów na rok 2018, bo to część naszego życia (śmiech). Ponadto mamy nowego basistę, Artura ‘SUCHEGO’ Suchaneckiego i musimy wiele spraw doszlifować tak, aby wystrzelić z nową siłą! Pewnie wkrótce na koncie Walkersów na FB zaczną pojawiać się informacje o naszych planach koncertowych.
Peso: Ja tu tylko sprzątam, wszystkiego dowiaduje się od Jasia!.
Na koniec może coś od siebie - jakaś myśl, przesłanie, a może próba zareklamowania własnej twórczości...
Jasiu: Myślę, wiec gram rock’n’rolla (śmiech). Nasze przesłanie jest takie – ludzie, słuchajcie muzyki! A najlepiej tej prawdziwej i szczerej jaką jest ROCK! Na koniec powiem tak: rok 2018 to dla Walkersów nowa odłsona, nowe wyzwania i wszystko pod hasłem: LET’S WALK TO THE ROCK !!!
Peso: Jestem Peso…Arek Peso. Jestem perkusistą i pilnujcie się, bo wiemy kto nas słuch a kto nie! (śmiech).
Dzięki za wywiad i powodzenia w szerzeniu muzycznych idei!
pytał: M.Magiera